poniedziałek, 8 grudnia 2014

3


I kiedy praca zaczyna mnie irytować, kiedy szczekający pies sąsiadki doprowadza do przeraźliwego krzyku rozpaczy, kiedy zwijam się w kulkę kładąc się na błękitnym dywanie dochodzę do wniosku, że brakuje mi go najbardziej na świecie. Że nie potrafię bez Niego żyć. Bo kocham Cię Zbyszku tak jak jeszcze nigdy nikogo nie kochałam.

Nie wiem po co nogi niosą mnie do Jego mieszkania, nie wiem czy to przez bezradność czy tak cholerną chęć posiadania bezpieczeństwa. Bezpieczeństwa jakie bez zająknięcie dają mi Jego ramiona.
Wiem, że mogę ją tam spotkać. Wiem, że jej lodowate, niebieskie oczy mogą sprawić że rozpłaczę się jak małe dziecko. Wiem, że wywaliłby mnie z mieszkania, ale czuję potrzebę. Potrzebę Zbyszkowego zapachu.

I kiedy kolejny raz naciskam dzwonek do drzwi, kiedy chwieję na drętwych nogach, kiedy czuję krew na ustach wypływającą z pogryzionych warg w progu w końcu staje Om. Opatulony jedynie ciemnym ręcznikiem, z rozdziawionymi na mój widok ustami, z powiększonymi źrenicami. Zaczynam cicho łkać. Nie pytając wciąga mnie do środka, kładzie na swojej jasnej kanapie, zarzuca na siebie krótkie spodenki i układa się najdelikatniej jak potrafi z tyłu mnie, obejmując chude ciało wstrząsane płaczem.
Czule całuje odkryte plecy, ale pierwszy raz w życiu wiem że nie chce aby doprowadziło to do seksu. Chce mnie ukoić, dać bezpieczeństwo i poczucie przynależności. Do siebie.
- Dlaczego ? - szepcze cicho, po parunastu minutach milczenia.
- Bo nie potrafię bez Ciebie żyć. - przekręca mnie tak bym patrzyła Mu w oczy, jeszcze mocniej przytula, składając na moim zasmarkanym nosie drobny, krótki pocałunek.
- Ja bez Ciebie też.

I wtedy wchodzi ona. I wiem, że to ja jestem tu niepotrzebna. Że to ja powinnam wyjść, bo w tym domu jestem nikim. Wstaję, pociągając nosem, zarzucam na ramiona ciemną kurtkę dżinsową i wychodzę.
Zapominam o swoim białym BMW stojącym pod Jego blokiem, wsiadam do najbliższego autobusu i jadę.
Gdzieś, gdzieś daleko, sama nie wiem gdzie. Nie zauważam, kiedy autobus kończy swój ostatni kurs, a miejsca zaczynają pustoszeć. Nie zdaje sobie sprawy co właściwie się dzieje, kiedy potrząsa moimi ramionami wysoki mężczyzna krzycząc, abym, wysiadła. Podnoszę się z wymalowanym bólem na twarzy, jak gdyby rzeczywiście sprawiało mi to taką trudność.
Krótko po 24 docieram do mieszkania. Przekręcam w zamku kluczyk i nagle czuję na swoim lodowatym ciele Jego dłonie. Wpycha mnie do mieszkania, przyciska z całej siły do ściany, jak gdybym w ogóle miała siłę by Mu się wyrwać, jakby bał się mojej ucieczki.
Nie całuje mnie, nie drażni mojej łechtaczki, nie rozpala mnie do czerwoności. Stoi. Stoi milcząc, przyciskając mnie do siebie. I szepcząc. Cicho mrucząc mi do ucha dwa słowa.
- Kocham Cię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz